wtorek, 15 maja 2012

Biały niekoniecznie musi być zielony, a flamenco niekoniecznie musi być czerwone

Założenie tego bloga to kolejna rzecz, która wydarza się na mojej flamencowej drodze, a tymczasem wymaga jakiegoś początku, zatem cofania się, powrotu, bo wypadałoby jakąś genezę, wytłumaczenie tej pasji i chęci pisania o niej, podać. Wiem, jak to moje pisanie tutaj ma wyglądać później, kiedy już będę miała za sobą te wszystkie wstępy, ukłony i podrzucanie linka znajomym. Teraz mi trochę żal, że nie utrwaliły się dyskusje, rozmowy, pierwsze zachwyty, których tyle było odkąd zaczęłam interesować się flamenco jak i tańcami hiszpańskimi w ogóle. Może jednak spróbuję wskrzesić tamtejsze przemyślenia, emocje i entuzjazm, zanim dojdę do nie mniejszych ekscytacji obecnych. Przypominają  mi się rozmowy prowadzone, swego czasu, na jednym z portali tanecznych. Może właśnie od nich zacznę i parafrazując, przytaczając, zadośćuczynię wszelakim prolegomenom.
   Zacznę od tego, że już z racji tego, że jestem Polką, mogę być traktowana jako nieprofesjonalistka w dziedzinie tańca flamenco, zarówno w praktyce jak i teorii. Ale nic to, białym raperom się udało, więc i tu warto próbować. Zresztą, lepiej chyba próbować coś pojąć, niż wlec się za pasją po omacku. 
   Zgłębianie flamenco to trochę podróż w głąb siebie, w poszukiwaniu tego co odmienne, ale istniejące. Mnie samą zmieniło z dziewczynki w kobietę, a to ma skutki idące nawet poza taniec. W praktyce jestem dość krytyczna wobec siebie. Długo nawet nie próbowałam silić się na styl puro (czysty), gitano (cygański), Bliższe moim możliwościom, odczuwaniu i ekspresji, były nurty flamenco nuevo. Sam fakt nauki i tańczenia w grupie siłą rzeczy wymaga nie tylko określonych, ustalonych choreografii, ale też stylizacji. Mam szczęście, że moje nauczycielki to Hiszpanki z Andaluzji. Pierwsza tańczyła w stylu puro i było nam bardzo ciężko, bo nie jest łatwo tego stylu się nauczyć, o ile w ogóle jest to możliwe. To jest coś z czym się trzeba urodzić. Jednak praca z moja pierwsza maestrą i tak wiele mi pomogła. Pamiętam jak krzyczała na mnie, że to nie klasyka, że nie wszystko we flamenco ma być piękne. Moja druga nauczycielka też jest z Andaluzji, jest po szkole baletowej i balecie hiszpańskim, poza tym ma bardzo spokojny charakter. Jest niezwykle wyciszona. Bardziej kładzie nacisk na technikę i to jest to, czego bardzo nam potrzeba. Kiedy nie wyrasta się we flamencowej rodzinie, charakter trzeba budować na bazie technicznej. W moim wypadku dochodzi jeszcze absolutna fascynacja baletem hiszpańskim i baletami flamenco. Podoba mi się łączenie flamenco z jazzem, tańcem współczesnym czy nawet klasycznym. Taki styl, dość oddalony od tego, co zwykle nasuwa nam myśl o flamenco - ogień, emocje (czyli to co głównie kształtują ruchy w postawach otwartych - torsión i convulsión), okazuje się jednak całkiem przyjemny dla oka, i wręcz pozorom, jeszcze bardziej wymaga doskonalenia i czystości techniki, w związku z czym nie dziwi opinia fachowców, że nawet we flamenco świetną bazą okazuje się taniec klasyczny lub escuela bolera.
   Sam odbiór flamenco - takiego jak nam się najczęściej kojarzy, wydaje się całkiem słusznie, najlepszy w Hiszpanii. Polska, Wielka Brytania, bo tu obecnie mieszkam, to zupełnie inne kraje, inna kultura, inna mentalność. Nie oszukujmy się, bywa często, że flamenco „niehiszpańskie” to trochę jak salsa w europejskich dyskotekach - niby salsa, ale niewiele mająca wspólnego z afrokubańską kolebką. Choćby fiesty – nie są spontaniczne, codzienne - są organizowane. Spontaniczności w tańcu trzeba się uczyć, a to już nie to samo. Na pocieszenie pozwolę sobie jednak zauważyć, że właściwy odbiór, rozumienie flamenco może przysporzyć trudności nawet Hiszpanom niecygańskiego pochodzenia, zatem nie ma co walić głową w ścianę. Każdy taniec ma niezwykłą zdolność poruszania najgłębszych pokładów świadomości samego siebie i własnego ciała. Jego przeżywanie wszędzie może być równie silne oraz inspirujące, więc myślę, że nie można odbierać prawa do wyznawania miłości danym stylom z powodu różnic geograficznych. Mentalność taneczna, jako wspólny mianownik, niweluje granice i ograniczenia. Ale to też wymaga pracy. Dużo pracy, heh...




Początki pod czujnym okiem wspaniałej tancerki, choreogafki i nauczycielki - Araceli Garcia

2 komentarze:

  1. Witam
    Ciekawe, że trafiłem na Twojego bloga. Przypadek.
    A przypadek ciekawy dlatego, że niedawno, trzy tygodnie temu mniej więcej, miałem możliwość obejrzenia pokazu... spektaklu (nie wiem, jakiego słowa użyć) flamenco w Madrycie.
    Taniec mnie nigdy nie fascynował, ale emocje, które lały się ze sceny tamtego wieczoru były niesamowite. Podobnie jak dźwięki dobywające się z gitary, tyle różnych (nie podejrzewałem nawet, że mogą istnieć!) sposobów klaskania, pot ściekający z twarzy tancerza.
    Piękna rzecz. rozumiem w pełni fascynację.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za ten komentarz. System bloga poinformował mnie o nim dopiero teraz!
    Tak, taniec, muzyka mogą budzić niezwykłe uczucia, trudno pozostać na to obojętnym, zwłaszcza w tak naładowanym emocjami wydaniu.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń