Założenie tego
bloga to kolejna rzecz, która wydarza się na mojej flamencowej drodze, a
tymczasem wymaga jakiegoś początku, zatem cofania się, powrotu, bo wypadałoby jakąś
genezę, wytłumaczenie tej pasji i chęci pisania o niej, podać. Wiem, jak to
moje pisanie tutaj ma wyglądać później, kiedy już będę miała za sobą te
wszystkie wstępy, ukłony i podrzucanie linka znajomym. Teraz mi trochę żal, że
nie utrwaliły się dyskusje, rozmowy, pierwsze zachwyty, których tyle było odkąd
zaczęłam interesować się flamenco jak i tańcami hiszpańskimi w ogóle. Może
jednak spróbuję wskrzesić tamtejsze przemyślenia, emocje i entuzjazm, zanim
dojdę do nie mniejszych ekscytacji obecnych. Przypominają mi się rozmowy
prowadzone, swego czasu, na jednym z portali tanecznych. Może właśnie od nich
zacznę i parafrazując, przytaczając, zadośćuczynię wszelakim prolegomenom.
Zacznę od tego, że już z racji tego, że jestem Polką, mogę być traktowana jako
nieprofesjonalistka w dziedzinie tańca flamenco, zarówno w praktyce jak i
teorii. Ale nic to, białym raperom się udało, więc i tu warto próbować.
Zresztą, lepiej chyba próbować coś pojąć, niż wlec się za pasją po
omacku.
Zgłębianie flamenco to trochę podróż w głąb siebie, w poszukiwaniu tego co
odmienne, ale istniejące. Mnie samą zmieniło z dziewczynki w kobietę, a to ma
skutki idące nawet poza taniec. W praktyce jestem dość krytyczna wobec siebie.
Długo nawet nie próbowałam silić się na styl puro (czysty), gitano
(cygański), Bliższe moim możliwościom, odczuwaniu i ekspresji, były nurty flamenco nuevo. Sam fakt nauki i
tańczenia w grupie siłą rzeczy wymaga nie tylko określonych, ustalonych
choreografii, ale też stylizacji. Mam szczęście, że moje nauczycielki to
Hiszpanki z Andaluzji. Pierwsza tańczyła w stylu puro i było nam bardzo ciężko, bo nie jest łatwo tego stylu się
nauczyć, o ile w ogóle jest to możliwe. To jest coś z czym się trzeba urodzić.
Jednak praca z moja pierwsza maestrą i tak wiele mi pomogła. Pamiętam jak
krzyczała na mnie, że to nie klasyka, że nie wszystko we flamenco ma być
piękne. Moja druga nauczycielka też jest z Andaluzji, jest po szkole baletowej
i balecie hiszpańskim, poza tym ma bardzo spokojny charakter. Jest niezwykle
wyciszona. Bardziej kładzie nacisk na technikę i to jest to, czego bardzo nam
potrzeba. Kiedy nie wyrasta się we flamencowej rodzinie, charakter trzeba
budować na bazie technicznej. W moim wypadku dochodzi jeszcze absolutna
fascynacja baletem hiszpańskim i baletami flamenco. Podoba mi się łączenie
flamenco z jazzem, tańcem współczesnym czy nawet klasycznym. Taki styl, dość
oddalony od tego, co zwykle nasuwa nam myśl o flamenco - ogień, emocje (czyli to
co głównie kształtują ruchy w postawach otwartych - torsión i convulsión),
okazuje się jednak całkiem przyjemny dla oka, i wręcz pozorom, jeszcze bardziej
wymaga doskonalenia i czystości techniki, w związku z czym nie dziwi opinia
fachowców, że nawet we flamenco świetną bazą okazuje się taniec klasyczny lub
escuela bolera.
Sam
odbiór flamenco - takiego jak nam się najczęściej kojarzy, wydaje się całkiem
słusznie, najlepszy w Hiszpanii. Polska, Wielka Brytania, bo tu obecnie
mieszkam, to zupełnie inne kraje, inna kultura, inna mentalność. Nie oszukujmy
się, bywa często, że flamenco „niehiszpańskie” to trochę jak salsa w
europejskich dyskotekach - niby salsa, ale niewiele mająca wspólnego z
afrokubańską kolebką. Choćby fiesty – nie są spontaniczne, codzienne - są
organizowane. Spontaniczności w tańcu trzeba się uczyć, a to już nie to samo.
Na pocieszenie pozwolę sobie jednak zauważyć, że właściwy odbiór, rozumienie
flamenco może przysporzyć trudności nawet Hiszpanom niecygańskiego pochodzenia,
zatem nie ma co walić głową w ścianę. Każdy taniec ma niezwykłą zdolność
poruszania najgłębszych pokładów świadomości samego siebie i własnego ciała.
Jego przeżywanie wszędzie może być równie silne oraz inspirujące, więc myślę,
że nie można odbierać prawa do wyznawania miłości danym stylom z powodu różnic
geograficznych. Mentalność taneczna, jako wspólny mianownik, niweluje granice i
ograniczenia. Ale to też wymaga pracy. Dużo pracy, heh...
Początki pod czujnym okiem wspaniałej tancerki, choreogafki i nauczycielki - Araceli Garcia
Początki pod czujnym okiem wspaniałej tancerki, choreogafki i nauczycielki - Araceli Garcia
Witam
OdpowiedzUsuńCiekawe, że trafiłem na Twojego bloga. Przypadek.
A przypadek ciekawy dlatego, że niedawno, trzy tygodnie temu mniej więcej, miałem możliwość obejrzenia pokazu... spektaklu (nie wiem, jakiego słowa użyć) flamenco w Madrycie.
Taniec mnie nigdy nie fascynował, ale emocje, które lały się ze sceny tamtego wieczoru były niesamowite. Podobnie jak dźwięki dobywające się z gitary, tyle różnych (nie podejrzewałem nawet, że mogą istnieć!) sposobów klaskania, pot ściekający z twarzy tancerza.
Piękna rzecz. rozumiem w pełni fascynację.
pozdrawiam
Dziękuję za ten komentarz. System bloga poinformował mnie o nim dopiero teraz!
OdpowiedzUsuńTak, taniec, muzyka mogą budzić niezwykłe uczucia, trudno pozostać na to obojętnym, zwłaszcza w tak naładowanym emocjami wydaniu.
Pozdrawiam