niedziela, 29 grudnia 2013

Carmen Amaya

Z wielu, mniej lub bardziej przyziemnych powodów, zaniedbałam trochę tego bloga. Na rozruszenie go na nowo, zacznę od przedstawienia jednej z najważniejszych postaci flamenco, zwłaszcza jeśli chodzi o taniec - Carmen Amaya. W tym roku obchodzono jej stulecie narodzin, co uczczono serią ważnych wydarzeń, publikacji filmów, książek wywiadów i artykułów. A oto mój malutki udział w tym święcie.




















Carmen Amaya była wyjątkową, niezwykłą tancerka i śpiewaczką pochodzenia cygańskiego. Urodziła się w Barcelonie, prawdopodobnie w 1913. Ponieważ nie zna się dokładnie jej daty urodzin, podaje się różny wiek, w którym zaczęła tańczyć publicznie. Było to w czwartym lub w szóstym roku jej życia. Na początku towarzyszyła ojcu el „Chino”, grającemu na gitarze w różnych lokalach.


Niektóre źródła podają, że na pewno w 6 roku życia, być może dlatego, że dopiero ten moment związany jest ze wskazaniem konkretnego miejsca, w którym wystąpiła, czyli restauracja "Las Siete Puertas".
Jedynym nauczycielem, jakiego miała, była jej własna intuicja i wrażliwość. Tak wybitna, że szybko została zauważona, między innymi przez impresario José Sampere, który jednak nie mógł zapewnić jej legalnego kontraktu z powodu jej bardzo młodego wieku. Każdy występ w teatrze wiązał się z ogromnym napięciem i wymagał gotowości do ucieczki, gdyż w każdej chwili mogła pojawić się policja
W 1923 Carmen podróżowała po Hiszpanii z zespołem Manuela Vallejo. Po powrocie do Barcelony związała się z Teatro Español.

           młodziutka Carmen z ciocią Juaną

Jej nazwisko oficjalnie pojawiło się po raz pierwszy na afiszach w 1929 r. przy okazji międzynarodowych targów w Barcelonie. Carmen podbiła serca publiczności. W tygodniku „Mirador” krytyk Sebastián Gash napisał: Wyobraźcie sobie czternastoletnią Cyganeczkę, siedząca na krześle, na scenie. Wydaje się niewzruszona jak posąg, wyniosła i wytworna, z niewymownym rasowym szlachectwem, hermetyczna, nieobecna, obojętna na wszystko co się dzieje dookoła, sama ze swoim natchnieniem, w postawie pewnego rodzaju niezwykłej hieratyczności pozwalającej by jej dusza wzniosła się w niedostępne rejony. Nagle, jeden moment i, i Cyganka tańczy. To nie do opisania. Dusza. Czysta dusza. Uczucie przyobleczone w ciało. Zwroty, skręty pod kątem prostym, żywa geometria!
Carmen zaczyna pojawiać się w filmach. Po premierze filmu "María de la O", w roku 1936, w czasie tournée po Hiszpanii, wybuch wojny domowej zastał ją w Valladolid. Razem z teatrem miała jechać do Lizbony, ale zarekwirowano ich samochód. Zespół wiedział, co może się stać z Cyganami w trakcie tej wojennej zawieruchy. Bez środków lokomocji i bez dokumentów, z Portugalii uciekli do Buenos Aires. Podróż upłynęła pod znakiem strachu i obaw. Po pokonaniu wielu trudności Carmen zaczęła występować w Buenos Aires wraz z Ramonem Montoya i Sabicas. Ich koncerty odnosiły niebywałe sukcesy. Przez 4 miesiące jeżdzili po całej Argentynie. Między 1937 a 1940 pojawili się w Urugwaju, Brazylii, Chile, Kolumbii, Wenezueli, na Kubie i w Meksyku. Carmen na Kubie nauczyła się pisać i czytać, było to konieczne, żeby dostać się do USA, skąd wcześniej deportowano ją ponieważ nie potrafiła się podpisać (nigdy nie chodziła do szkoły).
W 1941 przybyła do Nowego Jorku. Jej taniec i osobowość wywołała takie wrażenie na samym prezydencie Roosvelcie, że ten zaprosił ją do Białego Domu i na znak uznania wręczył jej bolerko wyszywane brylantami. Carmen stała się sensacją w Hollywood, pojawiła się też na okładce czasopisma “Life".

Począwszy od filmowej wersji  "El Amor Brujo", grała także w: "Sueños de gloria", "Piernas de Plata", "Vea a mi abogado", "Carmen Amaya y sus muchachos", "Las amarguras de un torero", "El sombrero de Paraná" y "Sigan al chico", oraz nagrywała płyty.

Przez 11 lat podróżowała po Ameryce, Europie  i Afryce Południowej. W 1947 w swoim wielkim tournée pojawiła się w końcu w Hiszpanii. Stała się bezdyskusyjną gwiazdą na skalę światową, żywą legendą.

To, co było chyba najbardziej niezwykłe, to fakt, że Carmen Amaya pokazała na scenie flamenco prawdziwe, śmiałe i surowe, czego nikt dotąd jeszcze nie zrobił.
Zawsze było głośno wokół niej z uwagi, nie tylko na niesamowity taniec, ale również fascynującą osobowość i nieprzewidywalne zachowania. Była pierwszą kobietą , która odważyła się założyć spodnie do flamenco. Krok odważny tym bardziej, że w okresie dyktatury Franco wszelkie przejawy feminizmu były ostro tępione.
Była również niezwykle hojna. Zakrawało to wręcz na pewnego rodzaju patologię. Sama mówiła, że posiadanie pieniędzy przeszkadza jej, że raczej nigdy nie zasnęłaby w domu, w którym byłby nadmiar pieniędzy. Uważała, że jest wiele nieszczęścia na świecie i dlatego, gdy tylko przypadkiem miała pieniądze, oddawała je pierwszej osobie która o nie poprosiła. Gdy nie było nikogo kto prosił, płaciła za paczkę papierosów 10 razy więcej, niż kosztowała. Carmen opowiadała, że zwykle była bez grosza co pozbawiało ją niepotrzebnego niepokoju i pozwalało spokojnie zasnąć. W sumie zawsze taka była. Już jako dziecko, mieszkając w cygańskiej dzielnicy, kiedy wracała do domu z chlebem, po drodze rozdawała go sąsiadom.  W Somorrostro - dzielnicy, z której pochodziła, na Paseo Marítimo istniała fontanna w której jako dziewczynka, Carmen gasiła pragnienie. W 1959 Barcelona postanowiła nadać fontannie jej imię. Tego wieczoru  miał odbyć się jej koncert uświetniający to wydarzenie w Pałacu Muzyki. Carmen dowiedziała się jednak, że Cyganie z jej dzielnicy nie mogli dostać się na ten koncert ponieważ nie byli odpowiedni ubrani, ani nie mieli pieniędzy. Carmen opuściła więc uroczystość, wróciła do Somorrostro i spędziła tę noc tańcząc dla swoich na ulicach.

W 1952 wyszła za maż za gitarzystę ze swojego zespołu - Juana Antonio Agüero. Po skromnej ceremonii nie wyjechali na miesiąc miodowy, tego samego dnia mieli przedstawienie. Juan Antonio twierdził, że choć mówiono, iż nie mieli miesiąca miodowego, to nie była prawda, bo w rzeczywistości trwał on od ślubu aż do śmierci Carmen 11 lat później.

Od dziecka Carmen cierpiała na niewydolność nerek, z którą medycyna sobie wtedy nie radziła. To, że tak długo żyła mimo tej poważnej dolegliwości zawdzięczała... tańczeniu – taniec, a zwłaszcza taconeo, pomagało w eliminowaniu toksyn, z którymi nie radziły sobie nerki.

Zmęczona ciągłymi podróżami i występami Carmen kupiła w końcu mieszkanie nad brzegiem morza. Mówiła, że to właśnie fale morskie nauczyły ją tańczyć. Mówiła, też że kiedy nie będzie mogła już tańczyć - umrze. Ostatni koncert przerwała, nie miała już sił. Zmarła w swoim domu - ostatnim azylu 19 listopada 1963.

Na jej pogrzeb przyszło 20.000 ludzi.

Osoby mające możliwość współpracy  z Carmen opowiadały  o niej, że tańczyła według nieuchwytnego wewnętrznego rytmu, że była jak ogień – miała w sobie w sobie coś przerażającego i jednocześnie pociągającego i fascynującego. Mówiono, że w jej tańcu był pewien tragizm, tak jak w całym jej życiu. Często improwizowała, a jej taniec charakteryzował się szczególnym dramatyzmem, pasją a nawet furią, która uspokoić mogła tylko śmierć.


    
















¡Qué pena Carmen, qué pena!


Po jej śmierci powstały książki biograficzne:
 “Queen of the Gypsies” (Sevilla Press, 1999) de Paco Sevilla, “Carmen Amaya o la Danza del Fuego” (Espasa Calpe, 1994) de Mario Bois, “Cuando duermo, sueño que estoy bailando” (Libros PM, 1995) de Francisco Hidalgo Gómez o “Carmen Amaya la bailaora genial” (G.P. Barcelona, 1964)

Dla uczczenia jej pamięci, zainspirowany życiem i tańcem Carmen, José Antonio z Ballet Nacional stworzył spektakl “Leyenda”

W roku 2012 zainaugurowano Festiwal imienia Carmen Amaya
http://www.festivalcarmenamaya.com

Carmen Amaya to też początek pewnej epoki, która paradoskalnie trwa do dziś. Paradoksalnie, bo dziś Hiszpania kojarzy się przede wszystkim z flamenco. Przed Carmen określenie "taniec hiszpański" nasuwał od razu na myśl energiczne pary z kastanietami i w strojach z epoki Goi, zawdzięczając swój wizerunek baletom romantycznym, których choreografowie byli zafascynowani jego żywiołowością i techniką. Jednak nadal pozostawał on w zupełnie odmiennej do flamenco stylistyce - elagancki, dostojny, pozytywny. Flamenco Carmen uzmysłowiło, że taniec to nie tylko wystudiowany ruch, doskonała poza, że może to być pokaz silnej, prymitywnej witalności, czystej, autentycznej. W miejscu łagodnych przejść i wyuczonych kroków, u niej były nagły step, urwane frazy, ostre zatrzymania. I emocje. Przede wszystkim emocje. Mrok, cierpienie, strach i rozpacz, jeśli radość to niemal dzika, nieokiełznana. Uczucia nieobce wielu z nas, przełożone na język ciała i w zasadzie  nawet bliższe mu niż, dążący do doskonałości, ruch tancerza klasycznego.
Może dlatego flamenco tak zachwyca, intryguje?

Na YouTube można znaleźć sporo nagrań  z Carmen, w tym fragmenty filmu "Tarantos".Nieukończony, bo Carmen już była bardzo chora i wkrótce zmarła. Jej taniec do końca był porywający. Trudno uwierzyć, że tak tańczyła umierająca kobieta. Ona po prostu była tańcem!
http://www.youtube.com/watch?v=EwVODokMJYo

Polecam również ten dokument:
http://www.rtve.es/alacarta/videos/imprescindibles/imprescindibles-carmen-amaya/2149728/


źródła:
https://www.flamenco-world.com/tienda/autor/carmen-amaya/137/
http://www.deflamenco.com/revista/especiales/obituario-historico-carmen-amaya-revista-destino-1.html#.UsCSR7RRCIx
http://www.mujerhoy.com/corazon/paparazzi/carmen-amaya-gitanilla-reino-757326122013.html
http://www.elconfidencial.com/cultura/2013/05/07/fotografias-a-un-suspiro-de-la-muerte-de-carmen-amaya-120334

Opracowanie i tłumaczenia Emilia Potocka. Jakiekolwiek wykorzystanie tego materiału bez mojej wiedzy i zgody zabronione.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Od Tangosa do Rumbasa, czyli polska podróż po stylach flamenco

Czytam polskie blogi, teksty o flamenco i trafiam na powalające opisy i definicje.
Alegrias to taniec, który..., bulerias jest zbudowana..., compas w tańcu tangos..., innym palos jest...
A przecież liczba mnoga, to liczba mnoga. W czym problem?
Ten/to tangos?! Ta bulerias?! Ta alegrias (lub, o zgrozo, to/ten alegrias)?! Ten/to palos?
TO TANGO, TA ALEGRIA, TA BULERIA, TO PALO!

No i gdzie konsekwencja? Zachowywanie pisowni, czy formy jest kwestią, w wypadku pisania o flamenco w Polsce, dość indywidualną, ale jeśli już ktoś zdecyduje się na którąś, to niech będzie w tym konsekwentny.
Przykład z pewnego bloga:  Alegrias ukształtowało się z połączenia Soleá i aragońskiej Jota.
(Autor bloga uważa, że alegrias to rodzaj męski. No tak, alegrias jak szałas, hałas, zawijas, obertas - facet. Ale w takim razie dlaczego ten alegrias się ukształtowało?).
No i jak w końcu z tą pisownią? Skoro soleá (po co duża litera?), to dlaczego nie alegría? A skoro aragońskiej, to przecież chyba joty! Jeśli to obawa przed tłumaczeniem, to dlaczego nie pozostawiono jota aragonesa?

Nie atakuję tutaj jednego tekstu, czy konkretnej osoby. Po prostu takie podejście do terminologii jest nagminne, a dotyczy osób uważających się za pasjonatów flamenco.

Co mamy dalej, (...) Tientos – czyli taniec żałoby. Jest to bardzo spowolniona wersja Tangosa. TANGOSA! To już chyba żart. Bo poważnie to na pewno nie brzmi. Jeśli już to - spowolniona wersja tanga. I tyle.

Zaliczenie sevillany do flamenco zdarza się tez dośc często. Nie każdy musi wiedzieć, że folklor andaluzyjski, to nie to samo co flamenco, ale jeśli już ktoś zabiera się za pisanie no ten temat, to takich klasycznych wpadek powinien jednak unikać.

Analizując dalej wspomniany tekst - dość niepojęty tok rozumowania się tu jawi -  zasada zastosowana w wypadku alegrii, a wręcz (o zgrozo!) alegriasa, nie obejmuje sevillany - wyjątkowo mamy tutaj tę sevillanas.

A teraz mój "ulubiony" fragment. Czy wiesz, Drogi Czytelniku, które taneczne palo (we flamenco - styl, rodzaj) jest jednym z najlżejszych i najradośniejszych? RUMBAS! Przyznam, że jakby mnie ktoś zapytał, co to jest Rumbas, to bez zastanowienie powiedziałabym, że krewny Rumcajsa, tylko o wiele grubszy, rubaszny i strasznie tępy.
Autor bloga widać wyczuł, że tańczenie Rumbasa brzmi cokolwiek ociężale, więc nadał temu czemuś rodzaj żeński. Ot, taka babeczka z brodą i szklanicą kubańskiego rumu w łapie - rozkoszna Rumbas, żona Rumbasa ;)
Dla głodnych wiedzy - tak, chodzi o rumbę flamenco.

Dalej mamy typowe błędy: tarantosa, tanguillosa, saetasa, zamiast taranto, tanguillo, saety.
Naprawdę nie trzeba doskonałej znajomości hiszpańskiego czy teorii flamenco. Trochę wyobraźni i wysiłku w rozwijaniu pasji, o której chce się pisać.
Ale z drugiej strony...czuję się zmotywowana do wiekszego wysiłku nad tym blogiem :)


(Gwoli wyjaśnienia mojej "niekonsekwencji" w odmianach nazw - tango już dawno się przyjęło w języku polskim, z powodzeniem je deklinujemy. W nowych, mało znanych/używanych nazwach obcojęzycznych pozostaję przy nieodmienianiu)

wtorek, 15 maja 2012

Biały niekoniecznie musi być zielony, a flamenco niekoniecznie musi być czerwone

Założenie tego bloga to kolejna rzecz, która wydarza się na mojej flamencowej drodze, a tymczasem wymaga jakiegoś początku, zatem cofania się, powrotu, bo wypadałoby jakąś genezę, wytłumaczenie tej pasji i chęci pisania o niej, podać. Wiem, jak to moje pisanie tutaj ma wyglądać później, kiedy już będę miała za sobą te wszystkie wstępy, ukłony i podrzucanie linka znajomym. Teraz mi trochę żal, że nie utrwaliły się dyskusje, rozmowy, pierwsze zachwyty, których tyle było odkąd zaczęłam interesować się flamenco jak i tańcami hiszpańskimi w ogóle. Może jednak spróbuję wskrzesić tamtejsze przemyślenia, emocje i entuzjazm, zanim dojdę do nie mniejszych ekscytacji obecnych. Przypominają  mi się rozmowy prowadzone, swego czasu, na jednym z portali tanecznych. Może właśnie od nich zacznę i parafrazując, przytaczając, zadośćuczynię wszelakim prolegomenom.
   Zacznę od tego, że już z racji tego, że jestem Polką, mogę być traktowana jako nieprofesjonalistka w dziedzinie tańca flamenco, zarówno w praktyce jak i teorii. Ale nic to, białym raperom się udało, więc i tu warto próbować. Zresztą, lepiej chyba próbować coś pojąć, niż wlec się za pasją po omacku. 
   Zgłębianie flamenco to trochę podróż w głąb siebie, w poszukiwaniu tego co odmienne, ale istniejące. Mnie samą zmieniło z dziewczynki w kobietę, a to ma skutki idące nawet poza taniec. W praktyce jestem dość krytyczna wobec siebie. Długo nawet nie próbowałam silić się na styl puro (czysty), gitano (cygański), Bliższe moim możliwościom, odczuwaniu i ekspresji, były nurty flamenco nuevo. Sam fakt nauki i tańczenia w grupie siłą rzeczy wymaga nie tylko określonych, ustalonych choreografii, ale też stylizacji. Mam szczęście, że moje nauczycielki to Hiszpanki z Andaluzji. Pierwsza tańczyła w stylu puro i było nam bardzo ciężko, bo nie jest łatwo tego stylu się nauczyć, o ile w ogóle jest to możliwe. To jest coś z czym się trzeba urodzić. Jednak praca z moja pierwsza maestrą i tak wiele mi pomogła. Pamiętam jak krzyczała na mnie, że to nie klasyka, że nie wszystko we flamenco ma być piękne. Moja druga nauczycielka też jest z Andaluzji, jest po szkole baletowej i balecie hiszpańskim, poza tym ma bardzo spokojny charakter. Jest niezwykle wyciszona. Bardziej kładzie nacisk na technikę i to jest to, czego bardzo nam potrzeba. Kiedy nie wyrasta się we flamencowej rodzinie, charakter trzeba budować na bazie technicznej. W moim wypadku dochodzi jeszcze absolutna fascynacja baletem hiszpańskim i baletami flamenco. Podoba mi się łączenie flamenco z jazzem, tańcem współczesnym czy nawet klasycznym. Taki styl, dość oddalony od tego, co zwykle nasuwa nam myśl o flamenco - ogień, emocje (czyli to co głównie kształtują ruchy w postawach otwartych - torsión i convulsión), okazuje się jednak całkiem przyjemny dla oka, i wręcz pozorom, jeszcze bardziej wymaga doskonalenia i czystości techniki, w związku z czym nie dziwi opinia fachowców, że nawet we flamenco świetną bazą okazuje się taniec klasyczny lub escuela bolera.
   Sam odbiór flamenco - takiego jak nam się najczęściej kojarzy, wydaje się całkiem słusznie, najlepszy w Hiszpanii. Polska, Wielka Brytania, bo tu obecnie mieszkam, to zupełnie inne kraje, inna kultura, inna mentalność. Nie oszukujmy się, bywa często, że flamenco „niehiszpańskie” to trochę jak salsa w europejskich dyskotekach - niby salsa, ale niewiele mająca wspólnego z afrokubańską kolebką. Choćby fiesty – nie są spontaniczne, codzienne - są organizowane. Spontaniczności w tańcu trzeba się uczyć, a to już nie to samo. Na pocieszenie pozwolę sobie jednak zauważyć, że właściwy odbiór, rozumienie flamenco może przysporzyć trudności nawet Hiszpanom niecygańskiego pochodzenia, zatem nie ma co walić głową w ścianę. Każdy taniec ma niezwykłą zdolność poruszania najgłębszych pokładów świadomości samego siebie i własnego ciała. Jego przeżywanie wszędzie może być równie silne oraz inspirujące, więc myślę, że nie można odbierać prawa do wyznawania miłości danym stylom z powodu różnic geograficznych. Mentalność taneczna, jako wspólny mianownik, niweluje granice i ograniczenia. Ale to też wymaga pracy. Dużo pracy, heh...




Początki pod czujnym okiem wspaniałej tancerki, choreogafki i nauczycielki - Araceli Garcia